To więcej niż pewne, że nie wiecie, co to torba na pawia.
A to po prostu papierowa tytka, która leży schowana przed zajętym przez Ciebie fotelem w samolocie, z przeznaczeniem bycia wypełnioną treścią delikatnego żołądka, czyli „pawiem”. To też doskonałe tłumaczenie tytułu najnowszej książki Nicka Cave’a, za które brawa dla Tadeusza Sławka. „The Sick Bag Song” – jak to inaczej przełożyć? Tytka na rzygi? No, prawie na pewno zabrzmi źle, więc przed profesorem Sławkiem – czapki z głów. Łatwo nie miał, a na tytule nie koniec.
Trudno powiedzieć, z czym literacko mamy do czynienia, dlatego zacznę od rzeczy prostych. Książka podzielona jest na 22 epizody, które wiąże jeden łańcuch północnoamerykańskiej trasy Cave’a z 2014 roku, ale podział wydaje się czysto formalny. Bardzo możliwe, że wyłoniły go 22 papierowe torby, które Cave zbierał po drodze, obficie zapełniając je przemyśleniami, widzeniami i fantazjami.
Dynamika tekstu jest bardzo wysoka, bo całość rozciąga się między prozą a poematem lirycznym. Czytało mi się to błyskawicznie, ale też miałem wrażenie, jakby to sam Cave mówił do mnie, a słowa leciały jak miarowe strzały z pistoletu: raz, raz, raz. Potem szybciej, nagle zwolnienie, zwrot, znów szybciej, teraz cicho.
Wszystko zachowuje płynność, nie ma się wrażenia pęknięcia. Jak przerywałem, to ze zmęczenia, a nie nudy, choć to książka, mówiąc oględnie, „wymagająca”. Są ludzie, o których się mówi, że „albo kochasz, albo nienawidzisz”. To wyświechtana bzdura, która stara się ująć fenomen osobistości, wobec których trudno być obojętnymi. Taki właśnie jest Nick Cave: nie tylko jako kompozytor swobodnie poruszający się po zróżnicowanej gamie gatunkowej, ale zwłaszcza jako pisarz, co „Pieśń torby na pawia” świetnie wydobywa.
Ma swoje starte nutki, które tu mocno eksploatuje: a to klimat Dzikiego Zachodu, to znów mityczne stwory, wędrówki biblijne, przeplecione wizjami pięknych kobiet albo kolegów ze sceny. Miasto za miastem, bar za barem, całość daje efekt deliryczno-oniryczny. Nieżyczliwy powie, że to treść żołądka Cave’owego wyrzygana w trasie do 22 torebek. No i tak, i bardzo dobrze, tak to pewnie jest.
Każdy, kto mieszka na małej przestrzeni, wie, że książki do pozostawienia w biblioteczce dobiera się szczególnie uważnie. I tak gdy skończyłem „Pieśń torby…”, to nie byłem w stanie powiedzieć, czy to w ogóle ma jakąś wartość literacką. Ale myślę o tej książce dzień po dniu i teraz jestem pewien, że ją ze sobą zostawię. Bo ten cały eklektyczny pejzaż wyobraźni australijskiego poety i muzyka układa się w jeden wątek. „Pieśń torby na pawia” to dramatyczny, dotykający do głębi poemat o tęsknocie za ukochaną.
„Trzymaj się – mówię do niej. – Bądź silna. Dasz radę. Miliony takich jak my ludzi, na całym świecie, oddychają dziś w nocy jak ty” –
mówi Cave do znajdującej się po drugiej stronie oceanu żony. Mówi szeptem, tak że nie wie, czy ona usłyszy jego miłość, czy to do niej dotrze. Mówi z lękiem, bo tę książkę wypełnia trwoga. Przez całą drogę, wszystkie 22 przystanki, wyjawia przed czytelnikiem tęsknotę – jedyną rzecz, którą da się wyprowadzić z pustki. Mieszają się czas i przestrzeń, wyłaniają się wspomnienia płynące z oddali obu tych dziedzin i wkraczają w tu i teraz. Szaleństwo, do którego został zaproszony czytelnik, jest jak chodzenie po przymostowej balustradzie czy krawędzi zapory w trakcie trzęsienia ziemi.
Po to mu to tempo, po to zgęstnienie obrazów. Fala skojarzeń ma zagłuszyć brak, paradoksalny chaos ciszy w słuchawce telefonu. Nie ma się czego złapać, to dotknij dłoni wysuniętej w trakcie dawnego snu. Szukaj głosu brzmiącego we wspomnieniu. Czytelnik przeżywa to z Cavem do tego stopnia, że gdy pada ostatnie zdanie, odczuwa prawdziwą ulgę.
To literatura somatyczna – drapiąca w gardło, drażniąca ciało i umysł. Ale taka, która prowadzi do dobrej, bezpiecznej przystani. Do domu, jaki powstaje w miejscu, gdzie między dwójką ludzi zaczęło kiełkować i wzrastać uczucie. Tam cisza nie budzi lęku, ale znaczy zaufanie.
***
ŻYGAŁKA – chociaż „torebka na pawia” też mi się podoba.
Pozdrawiam.